niedziela, 21 marca 2010

Berlin, młoda kobieta....



Odnalezione przeze mnie ogłoszenie ukazało się w Gazeta Praca.pl, poniedziałkowym dodatku do Gazety Wyborczej, z dnia 19 października 2009 r.
Zaintrygowany tajemniczą treścią owego ogłoszenia postanowiłem podjąć się niezwykle karkołomnego zadania, mającego na celu poprawną interpretację, co prawda krótkiego, ale niezwykle bogatego w skojarzenia, komunikatu.

Idąc za przykładem popularnych w telewizji programów interwencyjnych z pogranicza ludzkich nieszczęść, wyrastających jak grzyby po deszczu kolejnych afer przestępczych i korupcyjnych czy po prostu uchybień w polskim prawie, miałem nadzieję iż odkryję nie lada sensację. Jak się później okazało były to jedynie płoche nadzieję nie mające żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości i prawdziwych zamiarów właściciela ogłoszenie zaprezentowanego na wstępie. Zacznijmy jednak od początku.
Nie mając żadnego strategicznego planu działania wykonałem telefon na poddany w ogłoszeniu numer. Jako że znajdował się on w dziale 'praca za granicą', a 'redakcja nie odpowiada za treść ogłoszeń', spodziewałem się najgorszego. Usłyszawszy w słuchawce głos starszego mężczyzny, który przywitał mnie typowym niemieckim akcentem, od razu zrozumiałem że nasza rozmowa nie będzie się kleiła. Powodów niepowodzenia tej dyskusji było wiele, główny problem leżał po mojej stronie, gdyż z umiejętnością porozumiewania się językiem naszych zachodnich sąsiadów jest u mnie na bakier. Dlatego też mimochodem i zupełnie niekontrolowanie wystrzeliłem jak z armaty - Do you speak English? - zapytałem, przerzucając ciężar rozmowy na język znacznie mi bliższy. Gdy u mojego rozmówcy zapanowała chwila głębokiej ciszy, w krótkim odstępie czasu zrozumiałem, iż żadna umiejętność posługiwania się obcym językiem nie będzie mi tak na prawdę potrzebna.

Tajemniczy rozmówca okazał się być Polakiem, żyjącym w Niemczech już od paru ładnych lat. Wychodząc z założenia że Polak z Polakiem dogada się zawsze, między nami zawiązał się nieoczekiwanie długi dialog. Podczas tej wymiany uprzejmości rozmówca opowiedział mi historię swojego życia. Teraz, po upływie czasu, neguje prawdziwość tez wygłaszanych przez naszego rodaka z Berlina. Zwłaszcza że w całej tej opowieści ani raz nie zdradził swojego imienia, o nazwisku nie wspominając. I pewnie rozmawialibyśmy tak bez końca, na szczęście w porę sprowadziłem dyskusję na właściwe dla mnie tory. I wtedy po raz drugi przez dłuższą chwilę zapanowała cisza, a miły pan nabrał wody w usta. Ta chwila była mu najwyraźniej potrzebna na skonstruowanie dokładnej odpowiedzi na moje pytanie o cel i sens zamieszczonego w polskiej prasie ogłoszenia.

Początkowo mężczyzna zbywał mnie z tropu, nie dawałem za wygraną. Przeczytałem na głos treść ogłoszenia ze szczególnym uwzględnieniem numeru telefonu. I tu był pies pogrzebany. Próbował mnie obrazić, wyzywając od 'durnych dziennikarzy'. Dziwiłem się jego oburzeniu, więc uderzyłem z większego kalibru. - Czy owe ogłoszenie nie dotyczy propozycji matrymonialnej - odważnie zapytałem. I w tym momencie rozpoczął się monolog głównego zainteresowanego. Przyjmując bierną postawę, z ciekawością oczekiwałem rozwoju wydarzeń.
- Ja panu powiem jak to na prawdę było z tym ogłoszeniem. Co prawda jestem samotnym człowiekiem, ale to nie ma nic wspólnego. Ogłoszenie miało dotyczyć pracy za granicą, w tym konkretnym przypadku w Berlinie. Jako opiekunka i pomoc domowa dla starszego, schorowanego mężczyzny, czyli mnie. A teraz się zastanawiam dlaczego panu to wszystko tłumacze, z treści ogłoszenia przecież wyraźnie wynika że dzwonić mają wyłącznie kobiety. I mam nadzieję że zaspokoił pan swoją wiedzę. Bo ja właśnie zakończyłem tą rozmowę... (i tutaj sygnał się urywa).

A czy mężczyzna ze stolicy Niemiec mówił prawdę, pozostawiam do rozpatrzenia każdemu z osobna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz