piątek, 18 lipca 2014

PO MUNDIALOWY REMANENT – GRUPA A…




Za nami Mistrzostwa Świata 2014 w Brazylii, które – myślę że bez żadnych obaw – można określić jako jedne z najlepszych w historii. Wysoki poziom poszczególnych piłkarzy, jak i zaangażowanie wszystkich drużyn spowodowały że byliśmy świadkami turnieju trzymającego w napięciu od pierwszego meczu na Arena de Sao Paulo do ostatniego w Rio de Janeiro na odrestaurowanym Estadio do Maracana.
Po turnieju, kiedy już zgasły ostanie światła jupiterów czas na subiektywne podsumowanie wszystkich drużyn, którym przez ostatni miesiąc raczyliśmy się bacznie przyglądać (wpatrując się niczym w najpiękniejszy obraz), obserwować i dokonywać pierwszy ocen.



Grupa A.





Brazylia
Na pierwszy ogień idą gospodarze turnieju. Presja, oczekiwanie na wymarzony triumf na własnej ziemi okazał się nie do udźwignięcia przez piłkarzy trenera Luiza Felipe Scolariego. Już pierwszy grupowy mecz z Chorwacją sprawił sporo trudności, nerwów i kontrowersji w postaci japońskiego rozjemcy Yuichi Nishimury, który podyktował rzut karny po kontrowersyjnym faulu na brazylijskim napastniku Fredzie, co ostatecznie dało gospodarzom szczęśliwą wygraną.
Canarinhos prześlizgnęli (celowo użyte słowo) się z grupy A z pierwszego miejsca po bezbramkowym remisie z Meksykiem w drugiej kolejce spotkań i rozgromieniu 4:1 najsłabszych w grupie przedstawicieli czarnego lądu – Kameruńczyków. A co było dalej? Kolejne szczęśliwe zwycięstwo, z Chile w 1/8 po rzutach karnych, a w ćwierćfinale kolejna reprezentacja z Ameryki Łacińskiej – Kolumbia. I tu tak na prawdę powinien nastąpić koniec wycieczki gospodarzy, gdyby trafili na lepiej dysponowanego rywala i – tradycyjnie – sędziego. Po osiągnięciu dwubramkowego prowadzenia całkowicie oddali inicjatywę podopiecznym Jose Pekermana i tylko nieskuteczności ofensywnej formacji Kolumbii zawdzięczają awans do kolejnej rundy…gdzie limit szczęście się już wyczerpał, a w roli surowego kata w pólfinale wystąpili Niemcy inkasując Julio Cesarowi aż siedem bramek. Szok, niedowierzanie, totalne ośmieszenie – z kart historii już nigdy nie da się wymazać tak haniebnego występu.
Futbol brazylijski zawsze kojarzył się z improwizacją, pokazem magii i techniki, a tymczasem Luiz Felipe Scolarii próbował stworzyć coś na wzór dobrze działającej maszyny, niestety najważniejsza część maszyny się posypała (kontuzja Neymara) i cała budowla nadawało się już tylko do ponownej rozbiórki. Nie trudno wypomnieć selekcjonerowi błędy w selekcji, a raczej zbyt szybkie zamknięcie kadry (która tak na prawdę nastąpiła dwa lata przed głównym sprawdzianem) i brak powołań dla bardziej wyróżniających się kadrowiczów rozsianych po całym świecie.
Największy przegrany: Fred. Po rozczarowującym dla siebie turnieju postanowił zakończyć swoją karierę reprezentacyjną. Patrząc na dyspozycję jaką zaprezentował, kto wie czy nie powinien podjąć tego kroku tuż po otrzymaniu powołania od Scolariego, przynajmniej uniknąłby wstydu, jaki niewątpliwie stał się jego udziałem. Nie sztuką obarczać jednego piłkarza za niepowodzenie całej drużyny, niemniej od napastnika zawsze powinno wymagać się najwięcej, a Fred po prostu zawiódł na całej linii, samego siebie jak i cały kraj. Chyba nie zostanie mu to już nigdy wybaczone, nie w kraju który dwadzieścia cztery godziny na dobę oddycha futbolem.


Chorwacja
Już na początku turnieju mogli sprawić nie lada niespodziankę, gdy jako pierwszy wyszli na prowadzenie w meczu otwierającym Mistrzostwa Świata z Brazylią. Im głębiej w las tym ciemniej i gorzej…chociaż nie do końca. Zanim nastąpił trzeci mecz o wszystko z rewelacyjnymi Meksykanami chłopcy Niko Kovaca pokazali miejsce w szeregu Kamerunowi zwyciężając 4:0. Krewscy i wojowniczo nastawieni przedstawiciele Półwyspu Bałkańskiego prowadzili wyrównane starcie z Meksykiem, a cały mozolnie układany plan posypał się dopiero w końcówce, bardziej zdeterminowani reprezentanci ‚El Trii’ ostatecznie zatopili chorwacki okręt, który okazał się za mało szczelny.
Największe objawienie: Dejan Lovren. Solidnymi występami chorwacki obrońca wyrobił sobie na tyle dobrą markę, że nie powinien mieć większych problemów ze znalezieniem nowego klubu, z większymi aspiracjami niż Southampton. Osobne słowa uznania wędrują do Niko Kovaca – pokazał że w młodym trenerskim pokoleniu drzemie ogromny potencjał.


Meksyk
Absolutny fenomen, prawdziwe objawienie World Cup. Meksykanie wprowadzili jakże potrzebną świeżość w coraz bardziej skomercjalizowane turnieje najwyższej rangi. Ich zaangażowanie, pasja i ciągłe parcie do przodu spowodowało że każde ich spotkanie niosło za sobą ogromną dawkę adrenaliny, emocji i nieprzewidywalności. Nawet ten zakończone bezbramkowym rezultatem z Brazylijczykami. Jeśli każde bezbramkowe spotkanie może przynieś aż tyle emocji to oba zespoły podważyły to co jest solą piłki nożnej – zdobywanie goli. Bezapelacyjnie jeden z najlepszych meczów na tych mistrzostwach. Z dorobkiem czterech punktów ‚El Tri’ przystępowali do ostatniego starcia w grupie z Chorwatami. I  mimo że potrzebowali tylko jednego oczka żeby zapewnić sobie awans do kolejnej fazy turnieju to podopieczni Miquela Herrery zgarnęli komplet i z drugiego miejsca w 1/8 trafili na Holendrów, którzy okazali się bardziej odporniejsi psychicznie i w samej końcówce rozstrzygnęli sprawy awansu na swoją korzyść. Swoje zrobił Arjen Robben, sprawdzający prawdziwość określenia ‚Latający Holender’, niestety tym razem dolatując jedynie do pola karnego i padając jak zestrzelona kaczka trafiona rykoszetem. Po meczu piłkarze z kraju kaktusów mogli czuć się oszukaniu, ale nawet to nie powinno odebrać im świadomości dobrze wykonanej pracy, za którą należą im się dożywotnie podziękowania.
Największa objawienie: Guillermo Ochoa. Lider drużyny, przywódca, a przy wszystkich tych cechach zachowujący niespotykany spokój, który musi cechować tylko najlepszych golkiperów na świecie. A jeśli do siły spokoju i koncentracji dochodzi refleks to już mamy bramkarza niemal idealnego. Jak to z bramkarzami (stereotyp szaleńców, wariatów i frustratów)  tak i w tym przypadku musi być jedna rysa na szkle – brak klubu. Ochoa spuścił z Ligue 1 Ajaccio, można to uznać jako zarzut, ale gdy spojrzy się na sprawę szerzej i zobaczy, że pomimo degradacji, został wybrany najlepszym piłkarzem klubu z Korsyki liczba zarzutów diametralnie spada. Jego przygoda na francuskiej wyspie zmierza ku końcowi, a sam zainteresowany nie powinien mieć żadnych problemów ze znalezieniem nowego, lepszego klubu.


Kamerun
Ich występ na boiskach w Kraju Kawy w zasadzie można by było pominąć i oszczędzić złych wspomnień jakie pozostawili po sobie reprezentanci Kamerunu. Nieposkromione Lwy pokąsały się wzajemnie. I to dosłownie. W trakcie turnieju w obozie afrykańskiej ekipy ciągle dochodziło do różnych kłótni, a jedna z nich nawet zakończyła się bójką - Benoit Assou-Ekotto uderzył Benjamina Moukandjo. I na tym w sumie zakończył się ich marny epizod, gdyż od tego momentu nie stanowili drużyny tylko bandę rozkapryszonych gwiazdorów, a każdy z nich patrzył tylko w swoją stronę nie dostrzegając misji jaka powinna przyświecać – przez sport reprezentować wizerunek własnego kraju. Kameruńczycy skompromitowali się już tuż przed samymi mistrzostwami, gdy zapowiedzieli że nie wyjadą do Brazylii dopóki rodzima federacja nie zapłaci im za sam udział w czekającym ich czempionacie. To mogło zwiastować że mundial nie zakończy się dla nich sukcesem, a ostatecznie powtórzyli wynik sprzed czterech lat z Republiki Południowej Afryki, gdzie również przegrali wszystkie trzy spotkania grupowe.

Największy przegrany: niemiecki trener Volker Vinke, który nie zapanował nad drużyną, co w rezultacie przyniosło kompromitację na skalę światową. Nie łatwo dzielić i rządzić w kadrze gdzie każdy jest dla siebie wilkiem, ale właśnie w takiej sytuacji powinien objawić się autorytet trenerski, z którym najwidoczniej u Niemca było na bakier.