wtorek, 23 marca 2010

Jak zapisać historię polskiej piłki w kartach?

Recenzja książki Jacka Kmiecika „Piłkarski Pasjans ...czyli, co kryją karty w polskim futbolu” (grudzień 2005 rok.; 254 stron)

Okazuje się to niezwykle proste. Każda talia liczy sobie 54 karty, w opinii autora książki „Piłkarski Pasjans ...czyli, co kryją karty w polskim futbolu” wystarczy podmienić karty na biografię najbardziej wpływowych ludzi polskiej piłki, ujawniając sekrety, zależności i powiązania między nimi, co doprowadzi do ułożenia niezwykle barwnej układanki - tak zwanego piłkarskiego pasjansa.



Kim jest kontrowersyjny autor książki? Były dziennikarz „Przeglądu Sportowego”, nieustanny krytyk i skandalista, niewielu ostało się takich dziennikarzy jak on, którzy nie boją się ujawniać całej prawdy zgromadzonej podczas zbierania materiału. Obecnie jest redaktorem naczelnym „Futbol News”, czasopisma o tematyce piłkarskiej, wydawanego od 3 sierpnia 2009 roku, ukazującego się dwa razy w tygodniu - w poniedziałki i czwartki.

Moją zupełnie obiektywną recenzję przedstawionej na wstępie książki zamierzam opisać w oparciu o dwa, spośród pięćdziesięciu czterech zamieszczonych w książce, rozdziałów.
Pierwszy z nich jest poświęconemu byłemu reprezentantowi Polski, Piotrowi Świerczewskiemu. Redaktor Kmiecik w swojej tali przydzielił „Świrowi” czwórkę trefl, czyli kartkę bardzo niską. Ale samo znalezienie się wśród najważniejszych / najciekawszych osób w naszym futbolu to nobilitacja. W ciekawie opisanym rozdziale o obecnym pomocniku ŁKS Łódź (książka została wydana w 2005 roku, a więc nie ma w niej mowy o ostatnich wydarzeniach) możemy przeczytać między innymi z kim i dlaczego w swoim życiu bił się Świerczewski, a także jak pan Piotr chciał wymusić zaprzestanie pisania przez polską prasę o reprezentacji przygotowującej się do azjatyckich Mistrzostw Świata.

„Awans do Mundialu w Korei i Japonii 2002 niestety tak przewrócił w głowie Piotrkowi i kilku jego kumplom z kadry, że z w miarę normalnych, skromnych i pracowitych zawodników stali się nagle "sumieniem narodu", pragnącym ustawiać cały - nie tylko piłkarski - świat. "Świr" zwariował do tego stopnia, że zaczął dyktować dziennikarzom co mogą pisać a czego nie o nim i innych reprezentantach. Czuł się dotknięty, a nawet śmiertelnie obrażony każdą krytyką, nawet najbardziej lapidarnym wytknięciem błędu. Dlatego też, inspirowany przez trenera Engela, wraz z kolegami z rady drużyny (Tomaszem Wałdochem, Jerzym Dudkiem, Markiem Koźmińskim, Tomaszem Hajto i Tomaszem Kłosem) po przegranym meczu z Białorusią 1:4 w Mińsku ogłosił bojkot niewygodnej dla kadry prasy, konkretnie "Przeglądu Sportowego". Świerczewski i spółka zabronił mi pisania niemal przez rok o narodowej jedenastce. Chciał nawet wymusić na ówczesnym redaktorze naczelnym "PS", Piotrze Górskim zwolnienie mnie z pracy. "Bojkotu nie będzie, gdy tylko wyrzucicie z roboty Kmiecika!" - złożyli niemoralną propozycję wybrańcy Engela kierownictwu gazety. Bezskutecznie. Poprzedni naczelny "Przeglądu Sportowego" wychodził bowiem z założenia, że piłkarze są od grania, a dziennikarze od pisania. I nawet wybitni reprezentanci kraju nie będą dyktować mu jak ma redagować gazetę. Następny szef "PS", Roman Kołtoń miał na ten temat całkiem odmienne zdanie.”


Ciekawe wprowadzenie zachęca do przeczytania rozdziału od deski do deski, a w dalszym etapie na szczegółowe zanurzenie się w całej lekturze. Krótki fragment zdradza nam iż książka ma charakter śledczy, goni za sensacją oraz demaskujący wszystkie opisane postacie. Każda z nich ma sporo złego na swoim sumieniu, w mniejszym lub większym stopniu podpadając samemu autorowi, a ten wyciągając już właściwie wnioski nie szczędził miejsca na odpowiednią notkę.

W innym rozdziale na tapetę wzięty został Henryk Apostel, „zramolały rycerz polskiej piłki”, jak opisuje autor. Można w nim przeczytać min. w jakich filmach grała żona Apostela i do kogo pan Henryk zwracał się ...”panie chuju”.

„Zramolały rycerz polskiej piłki. Straszący pochmurnym wejrzeniem, srogą miną, mówiący tylko z fukiem. Reprezentacyjny nadzorca. Najbliższy zausznik prezesa PZPN, Michała Listkiewicza. Mieszka pod Warszawą. Niegdyś w Piasecznie, a od kilku lat nieopodal Konstancina-Jeziorna. Majątek posiada. I to dość znaczny. Drugi raz żonaty. Obecna jego wybranka serca to Elżbieta Panas. Aktorka znana z bardzo śmiałych scen w takich filmach jak "Wielki Szu", "Och, Karol", a zwłaszcza "Lubię nietoperze". Zapalona golfistka - mistrzyni Polski w tej niezbyt jeszcze popularnej dyscyplinie sportu w naszym kraju.
Często spotkać ją można na polach w Rajszewie, nieopodal podwarszawskiej Jabłonnej, gdzie pilnie ćwiczy do
mistrzowskich zawodów machanie laską i celowanie do dziurki. Znajomi powiadają, że wszystko co Heniek zarobi, przeznacza na zgrupowania żony na polach golfowych w Hiszpanii.
Kiedyś znany piłkarz, zwany w Legii "Milani", z powodu bujnej czupryny jaką wówczas nosił i pozowania na włoską modłę donżuana. Później wzięty trener. A ostatnio zramolały działacz.”


Kmiecik nie unika osobistej krytyki, ośmieszając jednocześnie przy tym swoich książkowych bohaterów. Nie obawiając się pozwów sądowych o naruszenie dobra osobistego czy po prostu pomówień, ujawnia najciemniejsze sekrety, historię iście z amerykańskich filmów.

Pozycją, którą chciałbym wszystkim polecić jest na prawdę bardzo kontrowersyjna, a zaprezentowane tutaj fragmenty są tylko małym wycinkiem ...w całej tali burzliwych biografii.
Pozostaje pytanie, co tak naprawdę skłoniło autora do ujawnienia wszystkich faktów, o których nie mieliśmy wcześniej żadnego pojęcia? Czy to tylko chęć chwilowego zabłyśnięcia, wykorzystania swoich „pięciu minut' na scenie wydawniczej? Oczywiście w tym klasycznym przykładzie mamy do czynienia z pewną prawidłowością, która mówi - ilu ludzi tyle opinii. Osobiście uważam, że te wszystkie rewelację opisane przez Jacka Kmiecika, owszem mogły wydarzyć się naprawdę, jednak na większość z nich należy patrzeć sceptycznie i z dużą dozą fikcyjności. Niemniej należy docenić trud oraz pasję jaką pisarz włożył w swoje dzieło, a która uwidacznia się wraz z pochłanianiem kolejnych stron książki.

niedziela, 21 marca 2010

"Hazard" w Stoczni, CBA na cenzurowanym.

Sonda dotyczy aktualnych wydarzeń w polityce - począwszy od afery hazardowej (w wyniku której kilku ministrów straciło swoje posady), skończywszy na najnowszej - aferze stoczniowej.

Tusk czy Centralne Biuro Antykorupcyjne. Kto straci, a kto zyska?

"Wprawdzie nie śledzę na bieżąco wydarzeń politycznych, jednak o tych dwóch aferach dowiedziałam się od mojej sąsiadki, która zawsze jest na bieżąco. Jej zdaniem to i tak wszystko winna premiera Tuska. A teraz w dodatku próbuje wszystko zakamuflować. Nie chciałabym oceniać jej punktu widzenia. Od siebie dodam tylko, iż winna zawsze leży po środku."
Teresa Ligota, rencistka, 54 lat. Mieszkanka Wrocławia (ul. Chorwacka).


"Dla mnie sytuacja jest jasna i klarowna - to Prawo i Sprawiedliwość po raz kolejny mąci. Wiadomo przecież że pan Mariusz Kamiński powiązany jest z partią braci Kaczyńskich. Dziwnym zbiegiem okoliczności wszystkie nieprawidłowości ujrzały światło dzienne dopiero teraz, a dotyczą wydarzeń mających swój początek kilka miesięcy temu, gdy proceder się narodził. Niech Kaczyńscy odpuszczą i oszczędzą wstydu."
Jakub Szuman, student politechniki wrocławskiej, 22 lata. Poznań. We Wrocławiu mieszka w dzielnicy Krzyki.


Patryk: "Zmęczony już jestem tą naszą skorumpowaną polityką. Zastanawiam się czy te wszystkie afery nie wpłyną na frekwencje podczas kolejnych wyborów. Głosowałem na Platformę Obywatelską, drugi raz już na nich nie zagłosuje. Na Prawo i Sprawiedliwość tym bardziej. Co do afer - nie mam zdania, nie wierzę nikomu - a zwłaszcza politykom."
Natalia: "Wypada mi tylko zgodzić się ze słowami mojego chłopaka. Nie wiem o co w tym wszystkim chodzi, od początku nie ufałam prezydentowi Kaczyńskiemu, a teraz moje obawy się potwierdzają."
Patryk Mikołajek (25 l.) i Natalia Kos (24). Pracują w swoich wyuczonych zawodach - Natalia jest fryzjerką, a Patryk przedstawicielem handlowym, ponadto studiuje zaocznie marketing. Wynajmują mieszkanie na Hallera.



"Hazard" w Stoczni, CBA na cenzurowanym.



Afera goni aferę. Nie ucichło jeszcze na dobre zamieszanie przy aferze hazardowej, a tymczasem mamy już kolejny gorący temat wyniesiony przez media na piedestał. Sprawa tyczy się problemów, które wynikły podczas procesu prywatyzacji polskich stoczni. Jak to zazwyczaj bywa, diabeł tkwi w szczegółach. Nie inaczej było i tym razem. Premier Tusk kontra Centralne Biuro Antykorupcyjne. Kto straci, a kto zyska?

Blokowanie ustawy o grach hazardowych, taki zarzut usłyszał min. Mirosław Drzewiecki (były już Minister Sportu i Turystyki). Donald Tusk z pewnością zostałby zmuszony do odwołania ministra, ten jednak, czując co się święci, sam zrezygnował z zajmowanego stanowiska. Jak stwierdził na specialnie zwołanej konferencji prasowej, odchodzi z przeświadczeniem że stawiane mu przez prokuraturę zarzuty są nieprawdziwe i niemiarodajne. - Zdaniem mojej sąsiadki, która zawsze jest na bieżąco z najważniejszymi informacjami, to i tak wszystko winna naszego premiera. A teraz w dodatku próbuje wszystko zakamuflowac. Nie chciałabym oceniac jej punktu widzenia. Od siebie dodam tylko, iż winna zawsze leży po środku - mówi jedna z osób biorąca udział w naszej sondzie, pani Teresa, 54-letnia rencistka.

Jak Polska długa i szeroka, ludzi można podzielic na dwa rywalizujące obozy. - Dla mnie sytuacja jest jasna i klarowna; to Prawo i Sprawiedliwośc po raz kolejny mąci. - stwierdza przedstawiciel młodzieży studiującej, 22-letni Jakub z wrocławskiej politechniki. - Wiadomo przecież że pan Mariusz Kamiński (szef CBA, nie tak dawno odwołany przez premiera Tuska - przy.red.) powiązany jest z partią braci Kaczyńskich. Dziwnym zbiegiem okoliczności wszystkie nieprawidłowości ujrzały światło dzienne dopiero teraz, a dotyczą wydarzeń mających swój początek kilka miesięcy temu, gdy proceder się narodził.

- Zmęczony już jestem tą naszą skorumpowaną polityką - z lekką nutką oburzenia i żalu zauważa Patryk, na codzień przedstawiciel handlowy oraz student marketingu w trybie niestacjonarnym. Po czym zadaje niezwykle istotne pytanie, będące nie jako podsumowaniem i jednocześnie skutkiem ubocznym ujawnionych afer. - Zastanawiam się czy te wszystkie afery nie wpłyną na frekwencję podczas kolejnych wyborów. Głosowałem na Platformę, drugi raz już na nich nie zagłosuje. Na Prawo i Sprawiedliwośc tym bardziej. Swoją wypowiedź kończy złotą myślą, która jak sam stwierdził jeszcze nigdy nie zawiodła go podczas swojego, co prawda krótkiego, ale bogatego w wydarzenia życia. - Nie wierzę nikomu, a zwłaszcza politykom.

Niewątpliwie obie zainteresowane partie - Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwośc - sporo stracą w oczach swoich wyborców. - Od samego początku nie ufałam prezydentowi Kaczyńskiemu, a teraz moje obawy się potwierdzają. Słowa Natalii, 24-letniej fryzjerki z zawodu, kolejnej już ankietowanej osoby trafnie oddają zaprezentowane przypuszczenia niżej podpisanego co do kondycji polskiej sceny politycznej.
- Niech Kaczyńscy odpuszczą i oszczędzą nam wszystkim wstydu. Patetycznie stwierdza cytowany już wyżej student Jakub.

Kto wie, może rzeczywiście na pytanie która ze stron w ostatecznym rozrachunku zyskała na tym całym rozgłosie dowiemy się przy okazji kolejnych wyborów zwracając szczególną uwagę na frekwencję. Póki co jednak to psy szczekają, a karawana jedzie dalej.

Pokolenie zabójców?

Recenzja filmu Michaela Moore'a "Zabawy z bronią" (oryginalny tytuł "Bowling for Columbine")

Czy wydarzenia, które rozegrały się Columbine High School w miasteczku Littletown w stanie Kolorado mogłyby wydarzyć się w jakimkolwiek innym państwie niż Stany Zjednoczone? Pytanie te w oczach reżysera Moore'a miałyby wydźwięk retoryczny, moje subiektywne odczucia po zapoznaniu się z jego produkcją nie odbiegałyby w znaczącym stopniu od założeń, mimo wszystko, kontrowersyjnego amerykańskiego filmowca. I nie są to bynajmniej przypadkowe odczucia.

Michael Moore okazał się niezwykle wytrwałym i dociekliwym dziennikarzem, nie raz przekraczającym granice etyki swojego zawodu. Trudno jednak nie odczuć wrażenia, iż poprzez swoją bezpośredniość (czasem przeinaczającą się wręcz w bezczelność) idealnie osiągnął zamierzony cel postawiony na samym początku, gdy zabierał się za produkcję filmu, który śmiało możemy określić mianem dzieła, wszakże został wielokrotnie nagradzany prestiżowymi laurami - Oscar za najlepszy film dokumentalny oraz za najlepszy film zagraniczny.

Na swój sposób imponuje zadziorności i dążenie wszelkimi możliwymi sposobami do ukazania prawdy, czasem bardzo bolesnej prawdy dla całego narodu amerykańskiego.
Głównym motywem wykorzystywanym aż do znudzenia przez autora jest postawienie tezy, iż za wszystkie problemy, do których także przyczyniła się masakra w Littletown, odpowiada naród amerykański, a przede wszystkim z obecnie reprezentującym głowę państwa prezydentem. W filmie dość wyraźnie ukazana jest dezaprobata i niechęć do George'a W. Busha.

Reżyser poszedł jeszcze dalej. Próbując dociec przyczyn tak wielu zabójstw z użyciem broni palnej wśród obywateli USA w sposób pośredni oskarża sferę polityczną, która bez żadnych zahamowań zezwala swoim obywatelom na posiadanie i korzystanie z broni palnej oraz wzmaga w narodzie poczucie strachu i zagrożenia (tutaj również atakuje media, widząc w nich współwinnych zaistniałemu problemowi), a te nasiliły się głównie po ataku na bliźniacze wieże World Trade Center na Manhattanie 11 września 2001 roku.

Jak każdy kontrowersyjny materiał, obraz Moore'a zyskał wielu krytyków, którzy wypominają mu iż w sposób nagminny nagina fakty, manipuluje liczbami, a także przeinacza wypowiedzi rozmówców. Wszystko to oczywiście dla dobra filmu, chodź przeciwnicy takiego argumentu nie biorą absolutnie pod uwagę.

Przemierzając amerykański kontynent, od Kanady po Kalifornie, Moore spotyka się z politykami, biznesmenami, gwiazdami show biznesu i ze zwykłymi osobami. Ma to pewny aspekt psychologiczny, poprzez liczne konwersacje i dialogi chce dokładniej zanurzyć się w omawianym przez siebie problemie.
Nie przez przypadek jest go wszędzie dużo, czasem w swoich dokumentach występuje jako główny bohater i narrator, prezentując swoje własne poglądy.

W "Zabawach z bronią" patrzymy na Amerykę złośliwymi oczyma reżysera, ale w tym spojrzeniu jest też wiele troski. Moore, wbrew pozorom po dokładnej lekturze filmu, jest patriotą, kocha swój kraj i właśnie dlatego go krytykuje wytykając wszystkie zaniedbania. Być może jego dzieła mają służyć jako proces naprawczy, to jednak wyłącznie hipotetyczne rozważania.

Na dobrą sprawę dramatu pana Moore'a nie można ocenić tylko w kategoriach dobrych lub złych. Każdy widz wyciągnie swoje prywatne wnioski, pokusi się o chwilę zadumy, aby później, już na spokojnie, móc w pełni poważnie i merytorycznie odnieś się do poruszonych w filmie treści. A już na pewno nie można przejść wobec tej pozycji obojętnym i nieczułym.

Problematyczny wiek

Prowokacja dziennikarska

Jakich czynów dokonać, aby zarobić niezbędne do funkcjonowania dla dorastającej młodzieży (spotkania z rówieśnikami, imprezy, najpilniejsze wydatki) pieniądze, zwłaszcza gdy nie ma się zamożnych rodziców, którzy od czasu do czasu 'sypnęliby' nieco groszem dla swoich pociech? Okazuje się, że najprostszym sposobem... jest odwiedzenie najbliższego 'buka', a więc firmy specjalizującej się z zakładach bukmacherskich.


Zaprezentowane spostrzeżenie nie jest wiedzą uzyskaną poprzez dane wyczytane ze specjalistycznych sondaży, czy też innych badań opinii publicznej na poszczególne zagadnienie. O wiele wiarygodniejsze wydają się życiowe doświadczenia lub, co nie zawsze idzie w parze, przeprowadzenie osobistej obserwacji, która pod wpływem czasu zmienia się w popularną ostatnio (zwłaszcza w sferze politycznej, jakoby była jej nieodzownym elementem) prowokację dziennikarską. I na zastosowanie tej opcji zadecydował się niżej podpisany, z wiarą na udane łowy.

Plan był ambitny. Zebrać kilku śmiałków, którzy na potrzeby materiału udadzą się do jednego z oddziałów bukmacherskich (nazwa firmy owiana tajemnicą, nie ma sensu burzyć uznanej wśród swoich klientów marki tej firmy) aby dokonać realizacji kuponu na zawody sportowe, co ważne - potencjalna osoba nie mogła mieć skończonych osiemnastu lat, co jakoby jest głównym wyznacznikiem do tego, jakie osoby mogą udzielać się w zakładach. A przepisy mówią jasno i czytelnie - zabronione jest przyjmowanie zakładów od niepełnoletnich. Ot tak narzucone przepisy, w końcu napojów alkoholowych czy papierosów również zabrania się sprzedawać osobom nie legitymujących się dowodem osobistym.

Wydawało się, iż cały plan spali na panewce z powodu braku wykonawców tak mozolnie zaplanowanej prowokacji. A wszystko to na skutek zbyt wygórowanych oczekiwań finansowych wykonawców, na które niżej podpisany nie mógł przystać z racji zbyt chudego portfela. Moje zamiary nie zmalały, postanowiłem, wbrew niedogodnością, udać się sam do miejsca docelowego. A tam już materiał napisał się sam.
Gdy przekroczyłem próg drzwi frontowych, niemal od razu zaniemówiłem. Moim oczom ukazał się niesamowity tłum (głodnych narkomanów? - oceniając hazard jako chorobę społeczną) i charakterystyczne rozmowy między nimi:
- Kto kto dzisiaj zwycięży? Stawiam na 2, i żaden remis nie wchodzi w rachubę - stwierdził starszy mężczyzna
- Ja to bym postawił mimo wszystko na 2-kę z podpórką, ale zobacz ile interesujących spotkań w ten weekend zostanie rozegranych w angielskiej Premiership - odpowiedział mu drugi.

Podobnych dialogów mógłbym przytoczyć o wiele więcej, odbiegając znacznie od sprawy najważniejszej. Wśród tłumu osób łatwo można było rozpoznać gołym okiem sporą grupkę, rzekłbym młodocianych przestępców. Bez żadnych skrupuł dokonywali oni zakładów, które jak wspomniałem już wyżej, są wykroczeniem przeciwko obowiązującemu prawu. I tutaj wypadałoby zastanowić się, co jest większym przestępstwem - sama realizacja kuponu przez te osoby czy też akceptacja pracownika, czyli tej osoby która siedzi za komputerem i do znudzenia wklepuje numery zakładów?
Z pewnością nie ma qyłącznie jednego winnego, dlatego postanowiłem zapytać u źródła.

Podszedłem do okienka i zadałem banalne w swojej strukturze pytanie - dlaczego Pani (pracownikiem okazała się sympatyczna dziewczyna) to robi?
W odpowiedzi usłyszałem potok słów-wyjaśnień, a najczęściej potarzanymi argumentami okazały się dwie kwestie, po pierwsze - jak stwierdziła pani Ania (perfekcyjnie odczytuje imienia z niewielkiej odległości umieszczone na plakietce, taka przydatna cecha wytrawnego łowcy) nie zwraca oni zbytniej uwagi czy osoba jest pełnoletnia, przecież w razie wygranej i tak nie otrzyma gotówki, co stanową wewnętrzne przepisy.

Zatem górę bierze rachunek gospodarczy - jak największe nagromadzenie środków, dopiero w przypadku sukcesu przypominamy sobie prawidłowe rozporządzenia, wprawiając potencjalnego szczęśliwca w złość i rozgoryczenie. Na zawsze zapamiętam wypowiedziane przez tą kobietę słowa użyte jako drugi argument:
- Najchętniej zniosłabym ten przepis, problematyka całej sprawy polega... na problematycznym wieku. Barierę stanowi ukończenie osiemnastego roku życia, jak to się ma do zachowania i świadomości podejmowanych przez te osoby decyzji, np. chęć spróbowania swoich sił w bukmacherskim hazardzie, czy jak kto woli interesie?

Nie zdając sobie sprawy, w krótkiej chwili otrzymałem wystarczająco informacji do przelania wszystkich myśli na papier.
Sprawa okazała się warta świeczki, mimo że nie udało mi się zastosować klasycznej prowokacji, z której tak łatwo nie zrezygnuje bowiem w oczekiwaniu czekają już następne kontrowersyjne tematy, a zastosowanie tego mechanizmu wydaje się być konieczne aby z powodzeniem zrealizować materiał.

Berlin, młoda kobieta....



Odnalezione przeze mnie ogłoszenie ukazało się w Gazeta Praca.pl, poniedziałkowym dodatku do Gazety Wyborczej, z dnia 19 października 2009 r.
Zaintrygowany tajemniczą treścią owego ogłoszenia postanowiłem podjąć się niezwykle karkołomnego zadania, mającego na celu poprawną interpretację, co prawda krótkiego, ale niezwykle bogatego w skojarzenia, komunikatu.

Idąc za przykładem popularnych w telewizji programów interwencyjnych z pogranicza ludzkich nieszczęść, wyrastających jak grzyby po deszczu kolejnych afer przestępczych i korupcyjnych czy po prostu uchybień w polskim prawie, miałem nadzieję iż odkryję nie lada sensację. Jak się później okazało były to jedynie płoche nadzieję nie mające żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości i prawdziwych zamiarów właściciela ogłoszenie zaprezentowanego na wstępie. Zacznijmy jednak od początku.
Nie mając żadnego strategicznego planu działania wykonałem telefon na poddany w ogłoszeniu numer. Jako że znajdował się on w dziale 'praca za granicą', a 'redakcja nie odpowiada za treść ogłoszeń', spodziewałem się najgorszego. Usłyszawszy w słuchawce głos starszego mężczyzny, który przywitał mnie typowym niemieckim akcentem, od razu zrozumiałem że nasza rozmowa nie będzie się kleiła. Powodów niepowodzenia tej dyskusji było wiele, główny problem leżał po mojej stronie, gdyż z umiejętnością porozumiewania się językiem naszych zachodnich sąsiadów jest u mnie na bakier. Dlatego też mimochodem i zupełnie niekontrolowanie wystrzeliłem jak z armaty - Do you speak English? - zapytałem, przerzucając ciężar rozmowy na język znacznie mi bliższy. Gdy u mojego rozmówcy zapanowała chwila głębokiej ciszy, w krótkim odstępie czasu zrozumiałem, iż żadna umiejętność posługiwania się obcym językiem nie będzie mi tak na prawdę potrzebna.

Tajemniczy rozmówca okazał się być Polakiem, żyjącym w Niemczech już od paru ładnych lat. Wychodząc z założenia że Polak z Polakiem dogada się zawsze, między nami zawiązał się nieoczekiwanie długi dialog. Podczas tej wymiany uprzejmości rozmówca opowiedział mi historię swojego życia. Teraz, po upływie czasu, neguje prawdziwość tez wygłaszanych przez naszego rodaka z Berlina. Zwłaszcza że w całej tej opowieści ani raz nie zdradził swojego imienia, o nazwisku nie wspominając. I pewnie rozmawialibyśmy tak bez końca, na szczęście w porę sprowadziłem dyskusję na właściwe dla mnie tory. I wtedy po raz drugi przez dłuższą chwilę zapanowała cisza, a miły pan nabrał wody w usta. Ta chwila była mu najwyraźniej potrzebna na skonstruowanie dokładnej odpowiedzi na moje pytanie o cel i sens zamieszczonego w polskiej prasie ogłoszenia.

Początkowo mężczyzna zbywał mnie z tropu, nie dawałem za wygraną. Przeczytałem na głos treść ogłoszenia ze szczególnym uwzględnieniem numeru telefonu. I tu był pies pogrzebany. Próbował mnie obrazić, wyzywając od 'durnych dziennikarzy'. Dziwiłem się jego oburzeniu, więc uderzyłem z większego kalibru. - Czy owe ogłoszenie nie dotyczy propozycji matrymonialnej - odważnie zapytałem. I w tym momencie rozpoczął się monolog głównego zainteresowanego. Przyjmując bierną postawę, z ciekawością oczekiwałem rozwoju wydarzeń.
- Ja panu powiem jak to na prawdę było z tym ogłoszeniem. Co prawda jestem samotnym człowiekiem, ale to nie ma nic wspólnego. Ogłoszenie miało dotyczyć pracy za granicą, w tym konkretnym przypadku w Berlinie. Jako opiekunka i pomoc domowa dla starszego, schorowanego mężczyzny, czyli mnie. A teraz się zastanawiam dlaczego panu to wszystko tłumacze, z treści ogłoszenia przecież wyraźnie wynika że dzwonić mają wyłącznie kobiety. I mam nadzieję że zaspokoił pan swoją wiedzę. Bo ja właśnie zakończyłem tą rozmowę... (i tutaj sygnał się urywa).

A czy mężczyzna ze stolicy Niemiec mówił prawdę, pozostawiam do rozpatrzenia każdemu z osobna.