piątek, 26 listopada 2010

Okrutne gdybanie


Co by było, gdyby... Hitler wygrał II wojnę, babcia miała wąsy, a Polską rządził Jarosław Kaczyński?


My Polacy uwielbiamy gdybać, puszczać wodzę fantazji. Do każdej sytuacji tworzyć coś w rodzaju alternatywy. No bo przecież zawsze jest to drugie wyjście. Czasem lepsze, tylko dlatego że tkwi w naszej wyobraźni, a w głowie nam już się miesza od zadawania sobie pytań - czy na prawdę tak musiało być, czy nie mogliśmy zrobić tego lepiej?


To zbędne myślenie. Przykład na to dali aż nadto nasi siatkarze w niedawno zakończonych mistrzostwach świata we Włoszech. Na Półwyspie Apenińskim doznaliśmy klęski, a przecież nadzieje były spore, jeszcze nigdy tak głośno nie mówiło się, że naszą reprezentację, prowadzoną przez Argentyńczyka Daniela Castellaniego, stać na walkę o medale.


Do złota, gotowi, start! Stop! Falstart. Kompletna klapa. Owszem, nie byliśmy faworytami do złota, ale broniliśmy srebra wywalczonego na poprzednim turnieju rangi międzynarodowej w 2006 roku, gdzie w wielkim finale przegraliśmy z wielką(!) Brazylią. Ale polscy siatkarze nie gdybali...


Przed rozpoczęciem tego turnieju wiele się mówiło, a raczej poddawało pod wątpliwość kuriozalny system rozgrywek, który ustanowił mistrzostwa nieprzewidywalnymi. System pozwalający we wstępnych rundach przegrywać co drugie spotkanie i zdobyć złoto, ale też sprawiający, że po marszu od triumfu do triumfu wystarczy pojedyncza, odosobniona wpadka w trzeciej fazie grupowej, by stracić szansę na walkę o medale.


Działacze wyssali z mistrzostw prawdziwą esencję wielkiego sportu - wysoką rywalizację. I w ten niebezpieczny wir wpadli Polacy. A dlaczego wpadli? Bo nie kalkulowali, wygrywali każdy następny mecz, nie oglądając się za siebie, licząc że seria zwycięstw zaprowadzi ich na sam szczyt. Niestety nie zaprowadziła. A wręcz z upragnionego szczytu zostaliśmy brutalnie zepchnięci.


W mistrzostwach świata Polacy awansowali do drugiej rundy bez porażki, ale potem z boiska schodzili pokonani z Brazylią i Bułgarią (po 0:3) i zostali wyeliminowani. Castellani poddał się do dyspozycji PZPS, co w późniejszym czasie skutkowała dymisją. Obecnie na tym stanowisku panuje wakat. Wróćmy jednak do Argentyńczyka. A konkretnie do wypowiedzianych przez niego słów, będące idealnym podsumowaniem mundialu we Włoszech:

- To był najgorszy i najbardziej haniebny mundial w historii siatkówki. Wielka szkoda, że tak się stało, ponieważ pod względem sportowym mógł to być najbardziej wyrównany turniej - powiedział Castellani radiu Cadena Eco w Buenos Aires.

Inne reprezentację kombinowały jak tylko potrafiły. Brazylijczycy w drugiej rundzie ulegli Bułgarii 0:3, co pozwoliło im uniknąć starcia w trzeciej z Kubą, z którą w początkowej fazie mistrzostw przegrali 2:3. Ponownie obie drużyny spotkały się dopiero w finale.


Ale polscy siatkarze nie gdybali...